Dzień z życia więźnia w Bastoy Fengsel
Poznałam byłego więźnia Bastoy. Jego historia nie odbiega od innych. Klasyczny przypadek utraty kontroli nad sobą. Ale nie byłoby to niczym szczególnym gdyby nie wydarzyło się w Norwegii.
Tu więzienie jest przepełnione. Oczekiwanie na termin przyjęcia to nawet cztery miesiące. Pięćdziesiąt procent odbywających wyroki w obecnej chwili to muzułmanie skazani za kradzież, gwałt i narkotyki. Stu dwudziestu odsiadujących przy personelu czterech klawiszy, którzy siedzą na portierni, potem prowadzą apele oraz dwunastu brygadzistów, którzy są odpowiedzialni za pracę wewnętrzną więźniów. Tak to mniej więcej wygląda.
Bastoy jest więzieniem otwartym, gdzie skazani żyją w drewnianych rodzinnych domkach z ogródkiem i kominkiem, na małej wyspie niedaleko Oslo. Turysta, który przejeżdża obok wyspy nie domyśli się, że to jest więzienie. Dla niego to kurort z kortem tenisowym, przestrzenią rekreacyjną i piękną plażą.
Na tej małej wyspie postawiono osiemdziesiąt budynków, można podziwiać piękny krajobraz i lasy, zaorano grunty rolne. Bastoy to nie tylko rolnictwo pełną gębą, ekologiczna wyspa z eko uprawami na kilkuset akrach ziemi, gdzie więźniowie uprawiają zboże, ziemniaki, groch, fasolę, kukurydzę, trzy szklarnie z warzywami, owocami i kwiatami, dla własnego użytku jak i na sprzedaż, ale również postawiono na kulturę. Posiada bibliotekę, służbę zdrowia, kościół, szkołę i edukację, przeprawę promową na której pracują więźniowie, latarnię morską do wynajęcia na różne spotkania, seminaria, czy pobyt wakacyjny, salę projekcyjną do grupowego oglądania meczu, oraz wyjście do prawdziwego kina na mieście po drugiej stronie wody.
Zwierzęta w Bastoy żyją w środowisku, które uwzględnia ich naturalne potrzeby i zachowania. Pół roku spędzają na wolności, a drugą połowę w okresie zimowym w stodole. Produkcja mięsa krowy czy owcy idą na własne potrzeby. Konie są hodowane do pomocy w leśnictwie i ogólnie do pracy na roli.
W wolnym czasie więźniowie mogą skorzystać z atrakcji rekreacyjnych jak goście hotelowi. Do dyspozycji mają piłkę nożną, siłownię, spinning, wypożyczalnię rowerów czy quada, ścianę wspinaczkową, spacer po wyspie w towarzystwie rzadkich ptaków wzdłuż wyznaczonej ścieżki, kursy, imprezy i koncerty, wypożyczalnię gier planszowych, sprzęt i instrumenty muzyczne, a nawet spróbować sił w nagraniu swojego singla w studiu muzycznym. Mogą skorzystać z solarium, wypożyczyć wędkę czy zapisać się na wędkowanie z łodzi na głębokiej wodzie. Zimą otwarty jest stok narciarski.
Ale żeby nie było tak kolorowo pierwsze trzy miesiące spędza się w zakładzie zamkniętym przypominającym wszystkim nam znane więzienie z własnym pokojem, łazienką i telewizją. Raz dziennie odbywa się spacer, przez dwie godziny można skorzystać z siłowni, potem więźniowie siedzą na oddziale w dwanaście osób, mogą iść do pracy na sześć godzin do kuchni czy magazynu. Kucharzami najczęściej są Azjaci ale też i zdarzali się Polacy. Tam będąc można ubiegać się o więzienie otwarte.
Mój współrozmówca opowiadał o braku przepływu informacji, o tym, że kierownictwo rzadko przychodziło i informowało o prawach więźniów czy ewentualnej możliwej pomocy.
Poznałam GO przez internet. Okazał się ciepłym człowiekiem walczącym o swoje prawa jako ojciec w Norwegii. Skazany po odbyciu wyroku został deportowany do swojego kraju. W tym czasie wieloletnie wypracowane dobra materialne jak praca, dom, samochód, zabrało państwo. Odebrano mu możliwość do legalnego powrotu do Norwegii gdzie zostały wciąż nie załatwione sprawy.
Po wysłuchaniu jego historii w dalszym ciągu nie rozumiem co tam się stało. Niby kraj, który dba o imigranta jak o swojego obywatela ale jakby ma w poważaniu jego prawa. Zbyt chaotyczne to dla mnie, zbyt dziwne by o tym teraz napisać. Jak ja to mówię – do przetrawienia.
Wywiad.
Na początku pracowałem na tartaku. Potem dostałem pracę jako huswarn – opiekun domu w którym mieszkałem, przez co miałem mnóstwo wolnego czasu. Plusem tego było to, że miałem większy pokój i większy telewizor od innych domowników.
Nasz dom był pięcioosobowy. Mogłem sobie wybrać gdzie i z kim chcę przebywać. Wyposażenie jak w każdym domu. Kuchnia miała wszystko – grill, toster, gofrownicę, wagę do odmierzania składników spożywczych, zmywarkę, żelazko, stojak do wieszania ubrań. W dużym pokoju telewizor 55 cali, obrazy, wygodne sofy, kominek. Sypialnia z dużym łóżkiem. Miałem swoją pościel, bo mogłem wybrać czy chcę mieć swoje czy więzienne.
⇒ Co należało do moich obowiązków?
Utrzymać dom w czystości i mobilizować kolegów do utrzymywania porządku, ponieważ miewaliśmy kontrole czystości i zapisywane były informacje czy dobrze wypełniam swoją pracę.
Kuchnia i łazienka musiała być zawsze czysta, umyte podłogi, okna, gdy czegoś brakowało na przykład żarówka się przepaliła albo zabrakło chemii czy drewna do kominka, to szedłem do magazynu i pobierałem co potrzebowałem. Raz w tygodniu przygotowywałem pranie, które było odbierane raz w tygodniu. Wokół domu sadziłem kwiaty bo to lubiłem, kosiłem trawę, trzeba było o to zadbać. Przychodziły do mnie lisy, wiesz?
Jedzenie każdy robił we własnym zakresie. Czasami robiliśmy wspólne wieczorki, gdzie każdy coś przygotowywał gdzie potem siedziało się i rozmawiało na wszelakie tematy. Byliśmy jak rodzina, dzieliliśmy się problemami i wsparciem. Do dziś utrzymuję z nimi kontakty. Nawiązała się przyjaźń, utworzyła więź. Po wyjściu na wolność pomagaliśmy sobie nawzajem.
Dzień z życia więźnia w Bastoy.
Wstawałem o 7.30 by zdążyć na apel o 8. Można było trzy razy w miesiącu zaspać. Liczą stan więźniów czy liczba odpowiada, dalej mieliśmy wolne. Jedni szli do pracy na sześć godzin do biblioteki, warsztatu samochodowego czy czego mieli tam przydział. Ja szedłem do domu i ogarniałem. W między czasie był apel o godzinie 13 i znowu liczenie więźniów, po czym znów wolne. Każdy z nas miał swój zakres obowiązków, a potem mogliśmy korzystać z dobrodziejstw darmowych atrakcji jakie zapewniało nam więzienie Bastoy. Ja akurat z wszystkiego skorzystałem, od jazdy na koniu po kurs na paralotni.
Codziennie biegałem, korzystałem z siłowni, pichciłem obiadki, ciasta – nawet całkiem dobrze mi szło. Każdy z nas miał przydział od dwóch tysięcy koron na miesiąc. Trzeba było robić zakupy w sklepiku, gdzie było dosłownie wszystko. Chodziło się na bilard, dzwoniło się z budek telefonicznych do rodziny do godziny 23. Kto chciał szedł się modlić, poczytać książkę do biblioteki czy pośpiewać w chórze.
Z tymi telefonami to jest tak, że tam nie wolno posiadać swojej komórki. Oczywiście teoretycznie. Ale co drugi z nas miał. Gdyby znaleźli to od razu z biegu ląduje się w więzieniu zamkniętym. My mieliśmy dwie kontrole w domku. Ale nie byliśmy zaskoczeni. Zawsze o tym informowali na apelu. Wszystko przetrzepywali i niczego nigdy nie znaleźli. Z prostej przyczyny. Nie ma w Bastoy przepisu kontroli osobistej, dlatego telefony nosiliśmy przy sobie. Nikt nie miał prawa nas przeszukać. Jedynie odwiedzający byli kontrolowani. Zabierano im telefony ale moja znajoma i tak przemyciła nawet jedzenie. Od tego roku ma się to zmienić i telefony będą montowane w każdym domku. Nie wiem czy budki będą zlikwidowane.
⇒ Jak wyglądają spotkania intymne?
Jest coś takiego jak dom odwiedzin. Są to normalne mieszkania z sypialniami z których można korzystać trzy razy w tygodniu nawet na cały dzień.
⇒ Jak wyglądał weekend?
Przypływały łódki z dziewczynami, alkohol, jedzenie, które można było kupić. Nikt tego nie sprawdzał, samochód nie objeżdżał wyspy, nie było kontroli, nikomu się nie chciało, a nawet miesiącami stał zepsuty samochód by był pretekst. Plaża tu dostępna jest dla każdego. Nie ma podziału na więźniów, personel czy gości odwiedzających. My się niczym nie różniliśmy. Nosiliśmy swoje ciuchy.
Kiedyś wybrałem się rowerem na spacer, trochę pomyśleć nad życiem. Natknąłem się na japońskich turystów z dziećmi, którzy odpoczywali na łące, kamerowali się, robili zdjęcia. Podszedłem do nich, przywitałem się, porozmawialiśmy jak równy z równym. To była przyjemna rozmowa. A oni niczym się nie przejmowali. Nie czuli zagrożenia z mojej strony ani ze strony więźniów. Wynajęli latarnię morską na tydzień czasu, przyjechali tu właśnie dla panującej ciszy i zaplecza rekreacyjnego. Mile to wspominam.
Old boy – mit czy kit? Bastoy jest więzieniem do którego nie łatwo jest się dostać a każde podanie jest rozstrzygane indywidualnie. Nie ma tam młodych ludzi, morderców czy skazanych z ciężkim kalibrem przestępczym. Może jest tu 10% starszych ludzi, którzy specjalnie tu chcą trafiać bo mają odpowiednią opiekę. Tu jest mocna segregacja. Już jeden próbował uciec i przepłynąć na drugą stronę. Utopił się. Zbyt silne prądy.
Każdy z nas miał swojego opiekuna do spraw decyzyjnych, który załatwiał dla nas sprawy. Kontakt był raz w tygodniu. Tutaj pracują całymi rodzinami, robią przy tym świetne interesy. Nie będę się w to zagłębiał może. Powiem na koniec, że początek był dla mnie emocjonalny. Załamanie, kupa myśli, tęsknota, strach przed utratą tego co masz na zewnątrz i tak też się stało, bo wiele straciłem. Potem się kumplujesz w miarę możliwości, jestem bardzo komunikatywny więc nie miałem z tym problemów. Stworzyliśmy sobie tu ciekawą rodzinę jak na okoliczności.
Czy chciałbym tu wrócić? Nie. Miałem tylko szczęście, że odbyłem tylko trzy czwarte kary w takich warunkach. Nauczka na całe życie.
Właśnie dowiedziałam się czegoś nowego, za co dziękuje. Przyjemnie się czyta. Zgłębiam temat dalej 😉
Dziękuję 🙂
Ciekawy temat. Słyszałam, że skandynawskie więzienia różnią się od tych, jakie znamy, ale nie wiedziałam, że więźniowie mogą mieszkać na wyspie i – w zasadzie – żyć normalnie. Ciekawe, za jakie przestępstwa tam są umieszczani, skoro te cięższe nie wchodzą w grę.
Kradzieże, pobicia, gwałty, coś w ten deseń, aż się dopytam 😉
Fajnie się czytało.
To istny raj dla tych, którzy mają w „nosi” pracę. Mówię o (nie)obywatelach rodowitych. Takie warunki więc aż się chce iść „siedzieć”. 😉
P.S.
Pozdrowienia ze Szwecji. 🙂
Pozdrawiam Cię Kasiu również, Sopot macha 🙂
Bardzo ciekawa historia…
Słyszałam, że więzienia się różnią od tych 'naszych’, ale mimo to nie wiedziałam, że aż tak. W gruncie rzeczy, jak by na to nie patrzeć – mają tam naprawdę dobre warunki, mogą żyć jak normalni ludzie, choć wiadomo, jest ta świadomość, że jednak masz określone zasady i że czegoś nie możesz, ale w końcu to więzienie. Pozdrawiam! 🙂
To dla tych co nie mają sposobu na życie 😉
Ciekawa forma resocjalizacji, czytając zastanawiam się czy w niektórych przypadkach to dla osadzonych kara czy nagroda ?? Niektórzy z pewnością mieli gorzej na wolności. Samo miejsce faktycznie super, ja bym widziała je bardziej jako miejsce odosobnienia dla ludzi którzy potrzebują sie wyciszyć a nie dla muzułmańskich gwalcicieli.
Świetny wpis! Wciągający 🙂
Dziękuję 🙂
Bardzo ciekawy wpis, nie spotkałam się jeszcze z taką tematyką 🙂 ciekawa jestem, czy taka forma resocjalizacji faktycznie pomaga
Mocno skłaniasz tym wpisem do refleksji…Aż człowiek zastanawia się nad własnym życiem i losem…
Wow, nie wiedziałam, że tak to tam wygląda, ale podobno chcą wprowadzić trochę polskich metod resocjalizacyjnych. 🙂
A tego to nie wiedziałam, jakieś źródło?
Nawet nie wiedziałam, że istnieją takie więzienia. To chyba bajka, nie sądzisz?
Takie dłuższe kolonie ?